niedziela, 5 lipca 2015

INFO

Kochani jak widzicie wróciłem tak jak obiecałem :)Przepraszam, iż rozdział jest krótki lecz to jedynie wstęp przed kolejnym. Ucieszyłem się gdy ujrzałem, że ktoś to jeszcze w ogóle czyta :) Jeśli chcecie to zapraszam was na mojego drugiego bloga, którego raczej założyłem ot tak dla siebie. Wiadomo, że miło jest jeśli ktoś czyta twoje wypociny i w ogóle. Historia opowiada o dwóch dziewczynach ( kocham Lea Michele i Dianne Agron) jeśli macie czas to wpadajcie:
http://we-seemed-like-a-good-idea-faberry.blogspot.com/p/trailer.html
Pozdrawiam :*

Chapter 5

Otwieram powoli oczy czując jak przez moje ciało przechodzą dreszcze. Zegar na stoliku wybija 5. Druga strona łóżka jest pusta. Wczoraj zraniłam Gale'a do żywego lecz trwanie w związku bez miłości zabiłoby nas oboje. Igrzyska mnie zniszczyły i już tylko Peeta może poskładać mnie w jedną całość.  Nikt oprócz Haymitcha nie wie co przeżyliśmy i co musieliśmy poświęcić aby przetrwać. Koszmary nigdy nie odejdą one zawsze będą wracały. Drżącymi dłońmi przecieram oczy po czym wstaje z łózka. Wolnymi krokami kieruję się w stronę kuchni.
- Gale co ty robisz ? - pytam widząc mojego męża
- Czekam na ciebie. Katniss kocham cię najbardziej na świecie i dobrze wiesz, że nie pozwolę ci odejść - spogląda na mnie a po jego policzkach spływają słone łzy. Doskonale wiem, iż mną manipuluje lecz nie mogę się powstrzymać. Powoli zbliżam się do niego, jedną dłoń kładę na jego policzku a drugą opieram na klatce piersiowej. Nasze usta złączają się w delikatnym pocałunku. Po kilku sekundach odpycham  bruneta z całej siły.
- Nie nie nie... - mamrocze jak opętana  - Gale odejdź błagam - jestem zbyt przerażona aby spojrzeć mu w oczy, nie umiem, nie mam już siły udawać - nie kocham cię - szepczę wbijając wzrok w podłogę
- Kotna proszę zakończmy tą dziecinadę. Wybaczę ci wszystko tylko przestań się wygłupiać kochanie - szorstki ton jego głosu dudni mi w uszach. Mam ochotę zwymiotować.
- Rozumiem, że się nie poddasz ? - pytam choć i tak znam odpowiedź na to pytanie.
- Nigdy skarbie - dłoń Gale'a delikatnie gładzi mój policzek a jego twarz wykrzywia się pod wpływem szerokiego uśmiechu. Jestem bezsilna.  Nie mam siły dłużej walczyć bynajmniej nie teraz.
                                                                                              ***

Wciskam zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki i przyśpieszam kroku. Deszcz zacina coraz mocniej a uderzenia pioruna wydają się być coraz bliżej. Kolejny błysk przeszywa granatowe niebo a ja czuję jak moje serce podchodzi do gardła. Od ćwierćwiecza poskromienia nienawidzę burzy co więcej ja się jej po prostu boję. Każdy huk sprawia, iż mam wrażenie, że zaraz stanie się coś złego. Przymykam powieki starając się rozluźnić. W końcu docieram pod dobrze znany mi adres.  Drzwi są otwarte zupełnie jakby wiedział. Wchodzę do środka rozglądając się wokół lecz nigdzie nie widzę mojej ukochanej blond czupryny. Najciszej jak potrafię wślizguję się do jego sypialni.  Peeta leży pogrążony w niespokojnym śnie. Jego ciało lśni od potu a z jego ust raz po raz wydobywa się moje imię. Kładę się obok niego czule całując jego skroń.
- Peeta ? skarbie jestem przy tobie. Już dobrze, jesteś bezpieczny - szepcze prost do jego ucha.
- Katniss jednak przyszłaś - nie odzywam się więcej tylko zamykam dystans dzielący nasze usta. Spijam z jego warg każdą słoną kroplę a jego silne dłonie wkradają się pod moją bluzkę. Cichy jęk zadowolenia wydobywa się z mojego gardła. W końcu odsuwamy się od siebie aby zaczerpnąć powietrza.
- Kocham cię - oznajmia po chwili kładąc kosmyk moich włosów za ucho. Pragnę mu powiedzieć, iż nie dałam rady odejść od Gale'a lecz widok jego oczu wypełnionych miłością sprawia, że milczę. Kocham go najmocniej na świecie ale zostawienie Hawthorne'a oznacza wyrok śmierci dla Peety.

piątek, 19 czerwca 2015

INFORMACJA

Witam wszystkich po tak długiej nieobecności lecz niestety nie było to spowodowane moim widzi mi się ;/  Czasami życie układa się nie tak jakbyśmy tego chcieli aczkolwiek ja powoli wychodzę na prostą. Jeśli to ktoś jeszcze będzie czytał to już niedługo pojawi się kolejny rozdział :) Pozdrawiam wszystkich :*

wtorek, 6 stycznia 2015

Chapter 4

Witam wszystkich :) Wiem, że rozdział znowu z opóźnieniem no ale każdy ma jakieś obowiązki. Następna część pojawi się szybciej o ile tylko zalejecie mnie komentarzami :D To one dają mi siłę napędową przy tworzeniu kolejnych etapów tej historii :)



Siedziałam przy stole czekając aż mama skończy opatrywać Peetę. Solidnie oberwał od Gale'a i jego zmutowanych przyjaciół. Chwyciłam w drżące dłonie kubek z gorącą herbatą. Wszystkie ostatnie wydarzenia mignęły mi przed oczami. W mojej głowie panował ogromny mętlik. Podloga w kuchni skrzypnęła a ja szybko uniosłam głowę.
- Spokojnie skarbie to tylko ja - Haymitch zajął miejsce obok wyciągając z wewnętrznej klapy marynarki piersiówkę. Szybkim ruchem wyrwałam mu ją z dłoni.
- Muszę się napić - odparłam szybko widząc jego minę. Zapewne myślał, iż pragnę wyrzuć jego lekarstwo na zapomnienie oraz tęsknotę. Pociągnęłam mocnego łyka. Trunek zapiekł mnie żywym ogniem w krtani jak i w klatce piersiowej. Zaczęłam kaszleć. Mentor jedynie wlepiał we mnie te swoje szare oczy z idiotycznym uśmiechem wymalowanym na jego twarzy.
- Cieszę się, że ci smakuje - zachichotał - a tak w ogóle Peecie nic nie będzie. Ma złamane 3 żeber, kilka siniaków oraz trochę zadrapań. Mimo wszystko nic poważnego mu się nie stało. Odetchnęłam z ulgą. Gdyby mu coś zrobili to przysięgam, że nie byłabym zbyt delikatną dziewczynką.
- Boże co za noc - do środka wkracza Johanna. Włosy opadły na jej zmarzniętą twarz a koszula była źle zapięta. Wyglądała jakoś dziwnie. Coś się zmieniło ale za cholerę nie wiem co. Była szczęśliwa jak nigdy przedtem. Chyba ponownie muszę się zbliżyć do swojej najlepszej przyjaciółki bo mam wrażenie, że coś ważnego mnie właśnie omija.
- We jeszcze nie śpicie ? -tuż za nią do środka wślizgnął się Finnick wyraźnie zażenowany obecną sytuacją.
- Jak widzisz nie - odparłam spoglądając na drzwi za którymi znajdował się Peeta. Tak bardzo chciałabym móc go teraz przytulić i wyszeptać, że nikt już go nie skrzywdzi, że teraz wszystko będzie dobrze. Samotna łza spłynęła po moim policzku. Szybko otarłam ją wierzchem kurtki upewniając się, że żadna ze zgromadzonych tu osób tego nie widziała. Kątem oka dostrzegłam jak Johanna delikatnie muska nadgarstek Odaira.
- Wasza dwója coś się bardzo do siebie zbliżyła – rzucam kąśliwie i odwracam się w ich stronę. Są zaskoczeni. Chyba nie spodziewali się, że ktokolwiek ich tutaj przyłapie.
- Katniss już dawno chcieliśmy wam powiedzieć ale jakoś nie było okazji – głos Johanny jest tak cichy, że ledwie ją słychać
- Jesteśmy parą – oznajmia głośno Finnick – Po śmierci Annie byłem załamany. Wszystko straciło sens. Zamknąłem się w sobie i nikogo nie słuchałem. Dopiero Jo pomogła mi ponownie otworzyć się na świat. Sprawiła, że na mojej twarzy znów zagościł uśmiech. A co najważniejsze zgodziła się razem ze mną wychować mojego syna. Przepraszam – przerywa na chwile i spogląda w oczy dziewczyny – naszego syna. Po tych słowach Johanna wpija się w jego wargi. Dla nich właśnie świat się zatrzymał, liczyli się tylko oni i ta cudowna wspólna chwila. W tym momencie w kuchni pojawiła się moja mama.
- Córeczko idź do niego – gestem dłoni wskazała na pomieszczenie obok a ja bez zawahania zerwałam się z miejsca. W środku panował przyjemny półmrok. Peeta leżał oparty o stos poduszek uważnie mi się przypatrując. Nagle wyciągnął swoje ręce dając mi znak abym się wtuliła w jego ciało.
- Skarbie jesteś mocno poturbowany – szepcze delikatnie przywierając do jego ciała. Chłopak syczy z bólu.
- Boli cię. Przepraszam. Nie powinnam – nie wiem co powiedzieć. Zachowałam się cholernie lekkomyślnie przecież on jest wycieńczony i pobity. Widząc moją reakcję Peeta przyciska palec do moich ust.
- To dobry ból – Nasze wargi bez problemu odnajdują się w ciemności. Zapach blondyna wdziera się w moje nozdrza zalewając płuca. To działa na mnie niczym narkotyk. Wplatam dłonie w jego włosy a z mojego gardła wydobywają się ciche jęki. W końcu odrywamy się od siebie.
- Nie chce wracać do domu – oznajmiam po chwili – Gale się upił i teraz pewnie nie mam nawet miejsca do spania
- A czy ty myślisz, że ja cie dzisiaj wypuszczę z moich ramion ?


***

Po powrocie do domu zastałam Gale'a siedzącego w salonie. Nawet mnie nie zauważył jak weszłam do środka. Oparłam się o framugę przez chwile mu się przyglądając. Był dobrze zbudowanym mężczyzną o ciemnych włosach. Nie mogłabym powiedzieć, iż nie był przystojny bo było by to zwykłym kłamstwem. Z pewnością nie jedna dziewczyna przyjęłaby go z otwartymi ramionami lecz to nie byłam ja. Moje serce należało do kogoś innego i to nie było fair wobec Gale'a.
- Cześć – zajęłam miejsce obok niego delikatnie kładąc głowę na jego ramieniu
- No cześć kochanie! Widzę, że moja zguba się znalazła – Całuje mnie w czoło a ja nie protestuje
- Nasze małżeństwo chyba nie ma sensu – zbieram się w końcu na odwagę i wyrzucam z siebie to co siedziało w moim sercu od początku. Jego ciało zesztywniało. Boję się tego co może mi zrobić jednak przełykam ślinę i mówię dalej – powinniśmy wziąć rozwód. Myślę, że burmistrz bez większego problemu podpisze papiery.
- Jeśli myślisz, że się na to zgodzę to jesteś w wielkim błędzie. Widzisz te obrączki – wskazuje na nasze dłonie - to symbol tego, że należymy do siebie i twoje miejsce jest tutaj przy mnie!
- Gale ale czy to co nasz łączy można nazwać miłością czy zwykłym przywiązaniem ?
- Łączy nas święty węzeł małżeński – wykrzykuje ostatnie zdanie po czym wybiega z domu. Jestem bezsilna. Mam ochotę położyć się i rozpłakać jak mała dziewczynka. To miało potoczyć się inaczej. Chyba byłoby lepiej dla wszystkich gdybym zginęła podczas 74 głodowych igrzysk. Przyciskam dłonie do skroni. Czuję jak tempy ból rozchodzi się po mojej czaszce. Za dużo rzeczy dzieje się ostatnio wokół mnie. Chwytam drżącą ręką szklankę leżą
cą na stoliku i napełniam ją wodą. Duszkiem wypijam całą zawartość. Przy najmniej Finnick i Johanna odnaleźli się nawzajem. Jestem cholernie szczęśliwa, że są razem. Jo ma w końcu kogoś przy kim może poczuć się bezpiecznie. Potrzebowała tego. Nie raz słuchałam jej płaczu na temat, iż zostanie sama do końca życia. Teraz nie musi się o to bać. Wolnym krokiem wchodzę schodami na górę. Kładę się na łóżku zamykając oczy. Widzę Peetę. Uśmiecha się energicznie do mnie machając. Po chwili jestem w jego silnych ramionach dokładnie tam gdzie jest moje miejsce...

czwartek, 25 grudnia 2014

Chapter 3

Hej wszystkim :) Bardzo przepraszam za takie opóźnienie ale mój świat się przewrócił do góry nogami :) W każdym razie już jestem i nie zostawię was :) Przy okazji życzę wam Wesołych oraz zdrowych a co najważniejsze spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. Miłego Czytania :)


Tę cudowną chwilę przerywa Haymitch. Wpada do środka szukając czegoś po szafkach. Ma zaciętą minę a dłonie trzęsą się mu jak galareta.
- W tym domu nie pije się alkoholu - odpowiada spokojnie Peeta. Twarz mentora tężeje a następnie ciska talerzem o ścianę salonu. Dźwięk tłuczonego szkła rozchodzi się po całym wnętrzu.
- Haymitch - zazynam - pragnę abyś w tej chwili mi powiedział dlaczego ukrywaliście Peetę i pozwoliliście żyć z myślą, że on nie żyje - zajmuję miejsce na małym drewnianym krzesełku nie spuszczając wzroku ze starszego mężczyzny. Ręce Mellarka oplatają moje ramiona. Pod wpływem jego dotyku przechodzi mnie dreszcz.
- Katniss - Abernathy wzdycha - To był jedyny sposób aby cię przed nim chronić. Nikt nam nie dawał gwarancji, że ten chłopak wróci do siebie i przestanie rozmyślać na ile sposobów można by cię zabić - czuje jak opuszki Peety wbijają się w moją skórę. Jest zdenerwowany. W tym samym czasie dołączają do nas Finnick z Johanną. Mrożę ich oboje wzrokiem.
- Czyli już wiesz - szepcze Jo siadając na stole. Kiwam głową. - Kat przepraszamy cię. Zagrozili nam, że jeżeli się dowiesz to Peeta zginie – milknie widząc minę Odaira.
- Kto wam groził ? - pytam spokojnie
- Paylor – cedzi Haymitch poprzez zaciśnięte zęby
- Chciała mieć go tylko dla siebie – Finnick siada obok Johanny robiąc coś dziwnego. Łapie ją za rękę. - Młodszy kochanek to dopiero nowina. Dzięki niemu i jego niesamowitej zdolności przemawiania, utrzymała by się na szczycie przez najbliższe 100 lat. - Nie mogę uwierzyć w to co słyszę. Robi mi się niedobrze. Czym prędzej opuszczam niewielki domek i rzucam się biegiem przed siebie. Ta chora suka spieprzyła mój cały świat. Przez nią wyszłam za Gale i mogę zapomnieć o Peecie. Ukartowała to wszystko aby dobrać się do spodni blondyna. Boże a ja ją miałam za sprzymierzeńca. Włączyłyśmy po tej samej stronie. Ramię w ramię do końca.
Przystaje i opieram dłoń o stare drzewo. Wnętrzności podchodzą mi do gardła. Zwracam wszystko.
- Dobrze się czujesz ? - jego głos działa na mnie niczym najlepszy balsam
- Peeta co my teraz zrobimy ? - pytam spoglądając wprost w jego błękitne oczy
- Nic – wzrusza ramionami a ja mam ochotę krzyczeć. Jak on może być aż tak obojętny.
- Jak to nic ? Musimy coś zrobić. Nie pozwolę aby cię skrzywdziła. Już dość wycierpiałeś przeze mnie – wyrzucam z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego. Łzy spływają po moich policzkach a ciałem targają ogromne dreszcze. Czuję jak ramiona chłopaka mnie obejmują. Dłonie głaszczą po włosach. W końcu jestem bezpieczna. Nie próbuję walczyć tak jak w przypadku gdy to Gale stara się mnie na siłę uspokoić. Wszystko jest na swoim miejscu.


***
Siedzę w kuchni popijając herbatę ze swojego ulubionego kubka. Zerkam na zegarek i się niepokoję. Gale już dawno powinien wrócić z pracy. To do niego niepodobne aby włóczyć się z kumplami po całym dystrykcie. Nagle słyszę ciche trzaśnięcie. Podnoszę się z miejsca. Krzyżuje ręce na piersi a brunet wpada wprost na mnie.
- Kat... skarbie – spogląda na mnie mętnym wzrokiem
- Tylko nie skarbie – syczę – jesteś pijany
- Troszkę – bełkoczę po czym szybko wciska dłonie do kieszeni
- Nie myśl sobie, że nie widziałam – odpieram cicho – Skąd ta krew ? - pytam najspokojniej jak potrafię
- Zwykła bójka – wymija mnie i chce iść na górę. Łapie go za koszulę ciągnąc w tył. O mało nie upada ale mam to gdzieś.
- Gale! Chyba zadałam ci pytanie do jasnej cholery
- A ja ci na nie grzecznie odpowiedziałem – wykrzywia twarz w ironicznym uśmieszku
- Kłamiesz – w tym momencie on łapie mnie z całej siły za ramiona. - Boli – szepczę
- Kotna zrobiłem to dla ciebie. Razem z kilkoma chłopakami zauważyliśmy go dzisiaj jak stał pośrodku placu jak gdyby nigdy nic i rozmawiał ze Śliską Sae. Zrobiłem to aby cię chronić. Rozumiesz ? - NA początku nie docierają do mnie jego słowa dopiero po czasie uświadamiam sobie do jak strasznej rzeczy posunął się mój mąż.
- Nie zrobiłeś tego. Powiedz, że tego nie zrobiłeś ? - krzyczę starając się wyrwać. Dopiero po kilku próbach udaje mi się go zwalić z nóg. Wybiegam z domu. Przyjemny wiatr owiewa moją twarz. Niebo jest ozdobione milionami gwiazd a na ulicach panuje spokój.
- Haymitch!!! - z całych sił dobijam się do drzwi mentora. W końcu otwiera mi zaspana Johanna.
- Co ty tu robisz ? - pytam zbita z tropu
- Chyba musiałam gdzieś przenocować – ziewa otulając się szczelniej szlafrokiem.
- Peeta – tylko tyle udaje mi się powiedzieć. Łapie przyjaciółkę za rękę i ciągnę w stronę placu. Gdy docieramy na miejsce widzimy leżącego Mellarka. Krew spływa z jego twarzy a skóra z dłoni zdarta. Jest nieprzytomny. Padam na kolana. Johanna pobiegła po pomoc zostawiając nas samych. Delikatnie przykładam usta do jego spuchniętych warg.
- Nie zostawisz mnie po raz drugi...



poniedziałek, 15 grudnia 2014

Chapter 2

Dziękuję wszystkim za cudowne komentarze :) o jak następna notka po 10 komach? :D


Otwieram powoli oczy lecz mój wzrok jest rozmyty. Nie dostrzegam niczego po za wyjątkiem jakiś białych plam. Czy tak wygląda niebo ? Jeśli tak to gdzie jest Peeta. Mrugam kilkakrotnie powiekami. Chcę poruszyć dłonią aby wyrwać rurkę przyczepioną do mojego ciała jednak silny ból jest zbyt silny  i nie daje rady zrobić nawet najmniejszego ruchu. W tym momencie moich uszu dobiegają ściszone głosy. Nawet będąc pijana potrafiłabym wskazać do kogo należą.
- Haymitch musimy jej powiedzieć
- Taaak ? Niby jak jej to teraz powiesz hm? Okłamywaliśmy ją wszyscy od samego początku. Znienawidzi nas jak tylko się dowie - cedzi przez zaciśnięte zęby
- I dobrze zrobi. Zasługujemy na to.  Powinna każdego z nas zamordować gołymi rękoma.
- Johanna przestań. Nawaliliśmy to jest pewne lecz zrobiliśmy to z myślą o niej i tylko o niej
- Tak Finnick i rzuciliśmy ją w ramiona Hawthorna. No wspaniale po prostu. Boże nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy - akcentuje dokładnie każde słowo - W ogóle gdzie podziała się Effie ? Jeszcze przed chwilą była tuż obok - rozgląda się dookoła w poszukiwaniu drobnej kobiety z różową peruką oraz zbyt mocnym makijażem.
- Niech ją diabli wezmą - chichocze Haymitch na co Johanna mrozi go spojrzeniem - och dajcie spokój - dodaje po chwili i sięga po niewielką piersiówkę

Leżę próbując zrozumieć o czym oni mogą rozmawiać.  Promienie słońca wdzierają się do niewielkiego pomieszczenia przy okazji oświetlając moją zmęczoną twarz. Spoglądam przez okno. Niebo jest niesamowicie błękitne. Zupełnie jak jego oczy. Czuję uścisk w klatce piersiowej na samo wspomnienie o nim. To rana, która nigdy się nie zagoi. Nagle do środka wchodzi starszy mężczyzna ubrany na biało.
- Dzień Dobry Pani Hawthorne - uśmiecha się do mnie lecz ja nie odwzajemniam tego miłego gestu
- Pani Everdeen - Hawthorne - poprawiam go marszcząc brwi. W końcu dociera do mnie, że znajduję się w szpitalu.
- Przepraszam - odpowiada szybko - więc jak się Pani czuję - pyta odłączając te wszystkie cholerne rurki przypięte do mojego ciała.
- Jakoś - wzruszam ramionami - wszystko mnie boli
- Musi boleć. Miała Pani dużo szczęścia, gdyby nie Pan Abernathy z pewnością nie było by Pani tutaj - jestem wściekła czuję jak adrenalina zaczyna krążyć w moich żyłach. Nie zważając na lekarza wstaję z łózka i chwiejnym krokiem wychodzę na korytarz. Nie zważam na fakt, iż mam bose stopy po prostu muszę mu przywalić. Tak bardzo chciałam spotkać się z Peetą a ten dupek mi w tym przeszkodził. Nie daruje mu tego.
Haymitch stoi oparty plecami o ścianę. Pije. Nie wytrzymuje  i wymierzam mu siarczysty policzek. Finnick wraz z Johanną momentalnie stają między nami.
- Dobrze wam radzę odsuńcie się - syczę
- Katniss proszę cię uspokój się - Jo delikatnie chwyta moje ramiona
- Musimy z Tobą porozmawiać - dodaje szybko Finnick jakby się bał, że lada chwila obezwładnię naszą przyjaciółkę
- Lepiej pokazać - głos zabiera mój jakże wspaniały mentor- skarbie ubierz się - patrzy wprost w moje oczy a ja wiem, że kłótnia to tylko strata czasu.

                                                                                              ***
Przez całą drogę powrotną żadne z nas nic nie mówi. W sumie tak jest nawet lepiej.  Mogę na chwilę pobyć sama ze swoimi myślami. Kątem oka zerkam na Finnicka. Jego mięśnie są naprężone. Wygląda jakby się czegoś bał. Tak samo Johanna. Jedynie Haymitch siedzi z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Czasami nie ogarniam tego człowieka.
Przejeżdżamy obok piekarni Mellarków. Zaciskam kurczowo dłonie na kolanach starając się przetrwać falę bolesnych wspomnień. Mój oddech automatycznie przyśpiesza a serce wali jak oszalałe.
- Powiecie mi w końcu o co chodzi ? - w końcu przerywam milczenie
- Jesteśmy na miejscu więc sama chodź i zobacz - Abernathy gestem dłoni wskazuje mi niewielki domek na skraju złożyska. Musiał jakimś cudem przetrwać bombardowanie. Zresztą nikt z bliskich mi osób i tak tu nie mieszkał.
- Katniss proszę cię nie złość się na nas. Po prostu uznaliśmy, że będzie lepiej jeśli nic nie będziesz wiedzieć - mówi cicho Johanna
- Po prostu pamiętaj, że twoje dobro było dla nas najważniejsze - Finnick otwiera drzwiczki. Chwytam jego rękę ostrożnie wysiadając. Podchodzę do małych drewnianych drzwi i niepewnie naciskam klamkę. W środku panuje przyjemny półmrok. Moje płuca wypełnia zapach świeżo pieczonego chleba. Przechodzę do następnego pomieszczenia stając jak wryta.
- Witaj Katniss - jego uśmiech powoduje u mnie dreszcze
- Pe...Peeta to ty ? - pytam bojąc się, że za chwilę zniknie jednak on robi coś czego się nie spodziewam. Bierze mnie w ramiona. Łzy zaczynają spływać z moich powiek.
- Ty żyjesz. Ty naprawdę żyjesz - powtarzam niczym nakręcona. Wbijam paznokcie  w kark Peety przyciągając go bliżej. Ciepło jego ciała było tym czego pragnęłam najbardziej na świecie. Wtulam głowę w jego ramie.
- Już nigdy cię nie zostawię - składa pojedyńcze pocałunki na mojej głowie a jego dłonie delikatnie muskają moje plecy.
- Tylko spróbuj - posyłam mu krótki uśmiech nie mogąc dalej uwierzyć w to co się dzieje. Peeta jest tutaj cały i zdrowy. Przybliża swoje usta do moich warg. Dzieli nas dosłownie kilka milimetrów gdy nagle odsuwam się od niego
- Peeta ja mam męża - wyznaje cicho pokazując mu obrączkę
- A co mnie Gale obchodzi ? - splata nasze dłonie a po chwili nasze języki tańczą namiętny  taniec szczęścia.

niedziela, 14 grudnia 2014

Chapter 1

 - A ty co tutaj robisz ? - głos Haymitcha przywraca mnie do rzeczywistości. Odwracam ostrożnie głowę i spoglądam wprost w jego szare tęczówki.
- Peeta podarował mi klucz miesiąc przed 75 igrzyskami - spuszczam głowę próbując ukryć grymas bólu
- Skarbie - zajmuje miejsce obok a jego ramie delikatnie mnie obejmuje. Siedzimy w ciszy. Żadne słowa i tak nie ukoją złamanego serca. Łzy spływają po moich policzkach. Przez moje ciało przechodzą spazmy bólu, każda cząstka tęskni za jego dotykiem, uśmiechem, zapachem... Mój szloch przeradza się w panikę. Tracę kontrolę nad swoimi odruchami. Zaciskam dłonie w pięści i z całych sił zaczynam okładać Haymitcha - Boże przecież to wszystko miało się inaczej potoczyć! Dlaczego akurat on ? Boże Dlaczego ??
- Katniss - mężczyzna chwyta moje nadgarstki odsuwając od siebie - Życie toczy się dalej. Nie cofniemy czasu ani nie zmienimy przeszłości. Pogódź się z tym - wyznaje cichym głosem zupełnie jakby sam do końca nie wierzył w to co mówi.
- O czym ty do cholery pieprzysz ?? - zrywam się na równe nogi a moja dłoń ląduje na jego twarzy. Z nosa cieknie mu strużka krwi ale mam to gdzieś. Jak ten pijak może tak mówić.
- Nienawidzę cie! - krzyczę na całe gardło
- Skarbie masz męża. Rusz do przodu bo Peety już nie ma. Rozumiesz ? Nie ma! - po tych słowach robi mi się nie dobrze. Muszę natychmiast wyjść. Szybkim krokiem kieruję się w stronę lasu. Nie zamierzam polować. Muszę pobyć sama. Nikogo dookoła nie obchodzą moje uczucia. Wiem, że wyszłam za Gale'a ale to raczej ze strachu, iż do końca życia zostanę sama. Postąpiłam egoistycznie ale po zakończeniu wojny stara Katniss odeszła a jej miejsce zajęła krucha, bezsilna dziewczyna. Zamykam oczy. Na ustach czuję smak jego warg. Serce wali mi jak oszalałe. Naprawdę przez sekundę myślę, że on tutaj jest. Gdy unoszę powieki wszystko znika. Siadam na niewielkim kamieniu wpatrując się w dal. Musze stawić brutalnej prawdzie. On już nie wróci a ja resztę swojego marnego życia spędzę w boku Gale'a.  Nasze życie jest niczym domek z kart. Wystarczy jeden silniejszy podmuch wiatru i koniec.
***
 Słońce już całkowicie wzeszło nad 12. Dochodzę do centrum gdzie niegdyś stała piekarnia. Przechodzę pomiędzy ogromnymi kamieniami i znajduje się w kuchni.
- Kocham cię Peeta.  - szepcze a wiatr delikatnie muska moją dłoń. Jest tutaj ze mną.  Mimo, iż go nie widzę to mogę  poczuć. Przez chwilę jestem szczęśliwa. Z kieszeni wyciągam pogniecioną fotografię. W myślach kołacze mi się tekst starej piosenki.

Pamiętam odgłos twoich bosych stóp
Pamiętam twój śmiech
Kocham cię jak stąd do księżyca i z powrotem

Pamiętam twoje niebieskie oczy, spoglądające w moje
Jakbyśmy mieli swój własny tajny klub
Pamiętam, jak tańczyłeś przepełniony radością
A potem, jak budziłeś mnie pocałunkiem
Wciąż czuję, jak trzymasz moją dłoń w swojej
A nawet moment, w którym wiedziałam
Że walczysz dzielnie jak żołnierz

Wybucham gromkim płaczem a łzy wielkości ziaren grochu spadają na zdjęcie. Czuję ogromne ukłucie w sercu. W płucach brakuje mi powietrza. Upadam na kolana. Nie wiem co się dzieję ale słyszę głos Peety. Rozglądam się lecz nigdzie go nie ma.

Chodź kochanie ze mną, odlecimy daleko stąd
Byłaś najlepszymi dwoma latami mojego życia

Teraz jestem pewna co mam zrobić. Biorę do ręki odłamek szkła leżący tuż obok mnie. Przykładam jego krawędź do swojej skóry.
- Kochanie już za chwilę się spotkamy - jednym precyzyjnym ruchem przejeżdżam po nadgarstku. Ból jest nie do opisania lecz nie krzyczę. Jestem spokojna.